38 milionów Polaków wsadzało swoje nosy w państwo. Wiedzieli z bolesnego doświadczenia, że – tak jak stwierdził dysydent Stefan Kisielewski (i był aresztowany, i bity za powiedzenie tego) – „socjalizm to głupota”. Nigdzie indziej w bloku wschodnim opór nie był tak zuchwały i tak rozległy.
Czytelnicy tej serii (na anglojęzycznych stronach fee.org – dop. red.) mogą być świadomi mojej sympatii dla Polski i Polaków. Poprzednie eseje dotyczyły takich polskich bohaterów, jak podwójna laureatka Nagrody Nobla naukowiec Maria Skłodowska-Curie, antykomunistyczny męczennik ksiądz Jerzy Popiełuszko, odważny żołnierz Witold Pilecki i pisarz science fiction Stanisław Lem.
Choć nie płynie we mnie polska krew – mój ojciec był pochodzenia szkocko-irlandzkiego, moja matka była Niemką – byłbym bardzo dumny, gdybym był Polakiem. Polska odwaga w obliczu inwazji, okupacji i tyranii jest wyjątkowa. W ostatnich czasach, Polacy odegrali kluczową rolę w podminowywaniu imperium sowieckiego w latach 80. Wobec milionów Polaków walczących o wolność, którzy zainicjowali proces wyrzucenia komunizmu na śmietnik historii prawie 30 lat temu, świat ma niekończący się dług wdzięczności.
Moja pierwsza z kilku wizyt w tym kraju miała miejsce w 1986 roku. Pozostawiła u mnie niezapomniane wspomnienia. Przez siedem dni w listopadzie tamtego roku widziałem charaktery i skuteczność tych, którzy sprzeciwiali się komunistycznemu reżimowi. Eskortowany przez aktywistów nielegalnego w Polsce ruchu Wolność i Pokój przeprowadziłem wiele godzin wywiadów w Warszawie i Krakowie. To, co odkryłem, przeszło moje oczekiwania.
„Polacy dają nam niezniszczalny przykład odwagi i oddania wobec wolności, borykając się z bezlitosnymi przeciwnościami” – Ronald Reagan
Historia Polski od wprowadzenia stanu wojennego i zniszczenia Solidarności w grudniu 1981 roku do chwalebnych wyborów w 1989 roku nie jest sagą pesymistycznych, defetystycznych czy uległych ludzi. Przeciwnie, jest to niezwykłe świadectwo woli człowieka, żeby być wolnym. Podczas gdy układ silnych przywódców w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych i w Watykanie (Thatcher, Reagan i Jan Paweł II) ogromnie pomógł procesowi rozpadu komunizmu, ci sami liderzy słusznie i wielokrotnie ufali w oporny duch Polaków. „Naród Polski – oświadczył prezydent Reagan – daje nam niezniszczalny przykład na odwagę i oddanie na rzecz wolności w obliczu bezlitosnej opozycji… Pochodnia wolności jest gorąca. Rozgrzewa tych, którzy trzymają ją wysoko. Spala tych, którzy próbują ją ugasić”.
Intelektualny gigant polskiej wolności, Leszek Kołakowski (1927-2009) określił marksizm „największą fantazją naszego stulecia” i uważał totalitarną brutalność za nieunikniony skutek koncentracji władzy. W 2004 roku powiedział „New York Timesowi”: „Ideologia ta miała kształtować myślenie ludzi, ale w pewnym momencie stała się tak słaba i absurdalna, że nikt nie wierzył w nią, ani rządzeni, ani rządzący”.
Do lat 80. obietnice komunistów o lepszym życiu w socjalizmie ustąpiły apelom dotyczącym warunków pracy, poprawy zadymionego powietrza, które stanowiło duże zagrożenia dla zdrowia, częstych niedoborów wszystkiego od benzyny po papier toaletowy, wysokiego poziomu życia partyjnych działaczy, podczas gdy masy żyły na poziomie standardów kraju trzeciego świata. Braki w krajowym mieszkalnictwie były tak głębokie, że średni czas oczekiwania na mieszkanie wynosił 15-20 lat. W niektórych częściach Warszawy czekało się na mieszkanie nawet 25 lat – w praktyce często, aż posiadacz mieszkania zmarł.
Podczas mojej podróży w 1986 roku dowiedziałem się, że po pięciu latach surowych represji reżimu, Polacy dawali sobie radę z restrykcjami w sposób nie do wyobrażenia. Niedobory podstawowych artykułów spożywczych, dwucyfrowa inflacja i potężna tajna policja nie była w stanie uniemożliwić im stworzenia kwitnącego czarnego rynku i prosperujących prywatnych instytucji od radia, poprzez teatry, po wydawnictwa i szkoły.
Solidarnościowiec Wiktor Kuleski kreślił zarysy polskiego oporu kilka lat, zanim napisał: „Ten ruch powinien doprowadzić do sytuacji, w której władze będą kontrolowały puste sklepy, ale nie rynek; zatrudnienie pracowników, ale nie ich życie; oficjalne media, ale nie obieg informacji; drukarnie, ale nie ruch publicystyczny; pocztę i telefony, ale nie komunikację; system szkolny, ale nie edukację”.
38 milionów Polaków wsadzało swoje nosy w państwo. Wiedzieli z bolesnego doświadczenia, że – tak jak stwierdził dysydent Stefan Kisielewski (i był aresztowany, i bity za powiedzenie tego) – „socjalizm to głupota”.
Nigdzie indziej w bloku wschodnim opór nie był tak zuchwały i tak rozległy.
Na obiedzie potajemnie przygotowanym przez kilka podziemnych drukarni w Krakowie zostałem olśniony zakresem tego, co nazywali „niezależnymi przedsięwzięciami wydawniczymi”. Mieli przetłumaczone i wydrukowane „wywrotowe” dzieła Aleksandra Sołżenicyna, George’a Orwella, a nawet Murraya Rothbarda i Ayn Rand.
„Gdzie można dostać papier, aby wydrukować wszystkie te rzeczy?” – spytałem. Młody Polak o imieniu Paweł odpowiedział: „dostajemy go w dwóch miejscach, przemycamy go z Zachodu i kradniemy go od komunistów”. Paweł wyjaśnił, że pracownicy państwowych drukarni, którzy sympatyzowali z oporem, często przekazywali papier dla podziemia. W niektórych przypadkach drukowali nawet nielegalne rzeczy w państwowych drukarniach. Kiedy władza rozpoczęła kampanię konfiskowania samochodów ich dystrybutorów, podziemne drukarnie stworzyły swoją własną firmę ubezpieczeniową (nazwali ją warszawski Lloyd’s), aby pokryć koszty związane z konfiskatą samochodów, papieru oraz materiałów.
Spytałem tych drukarzy, którzy mnie przyjmowali tamtego wieczoru, jak mogę pomóc. W głowie mieli już konkretną prośbę. Powiedzieli mi, że mógłbym zgromadzić 5000 dolarów i przekazać je polskim emigrantom w Paryżu, a oni mogliby za te pieniądze przetłumaczyć na język polski i wydrukować kilka tysięcy egzemplarzy klasycznej książki Miltona i Rose Friedmanów „Wolny wybór”. Wśród moich najcenniejszych zdobyczy jest egzemplarz tamtej książki podpisany przez działacza Wojciecha Modelskiego tymi słowami: „Dziękuję, Larry! Bez Twojej pomocy nie byłoby możliwe opublikowanie tej książki”.
Według „New York Timesa” (31 grudnia 1986 roku) siedem nielegalnych wydawnictw w kraju wydawało łącznie 200 książek rocznie w nakładzie do 10 000 egzemplarzy. Nigdzie indziej w bloku wschodnim opór nie był tak zuchwały i tak rozległy.
Całe podziemne uniwersytety rozkwitały w największych miastach Polski, prowadząc zajęcia i badania w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach: magazyny, sutereny, kościoły, a także budynki państwowych uniwersytetów po godzinach zajęć.
Na czarnym rynku Polacy produkowali i sprzedawali niemalże wszystko – od wódki po samochody.
Na spotkaniach z tuzinami Polaków, wśród których byli nastolatkowie, 20-latkowie, 30-latkowie, byłem zaskoczony ich głębokim zaangażowaniem i wysokim stopniem wyrafinowania. Była w nich inteligencja polskich bojowników o wolność; równocześnie doskonale orientowali się w światowych sprawach. Byli gotowi na zmiany i chętni znosić więzienie, a nawet rzeczy gorsze, żeby tylko do nich doszło.
Do 1988 roku, tysiące ich rówieśników odmówiły przysięgi wojskowej wymaganej przed przymusowym poborem do wojska. Poprzez strajki głodowe, protesty, petycje i inne akty obywatelskiego nieposłuszeństwa działacze wywierali presję na władze, aby zwolniły z więzienia aresztowanych za odmówienie złożenia przysięgi. Nielegalne grupy, takie jak Wolność i Pokój, potępiły „socjalistyczne zaczadzenie” za zniszczenie powietrza i wody. Byli za równymi prawami dla kobiet, ideałami demokratycznymi wolnej prasy i wolnych wyborów.
Jeden z działaczy o imieniu Leszek powiedział mi, że z powodu podejrzenia o działalność konspiracyjną wielokrotnie odmówiono mu wydania paszportu, aby mógł wyjechać za granicę. Jeden z państwowych urzędników, który odmówił mu wyjazdu, zapytał zjadliwie: „Dlaczego chcesz jechać do Ameryki? Nie słyszałeś o bezdomnych śpiących w śpiworach na ulicach miast?”. Leszek spojrzał urzędnikowi w oczy i wykrzyknął: „Natychmiast sprzedałbym moje mieszkanie tutaj za śpiwór na ulicy w Nowym Jorku!”.
Moja ulubiona historia z mojej podróży w 1986 roku dotyczy bardzo dzielnej pary Zbigniewa i Zofii Romaszewskich, którzy zaledwie kilka miesięcy wcześniej zostali zwolnieni z więzienia za prowadzenie podziemnej stacji radiowej. „Skąd wiesz, czy ludzie słuchali waszych transmisji, kiedy nadawaliście?” – spytałem. Zofia odpowiedziała: „Mogliśmy emitować tylko od 8 do 10 minut w czasie przed udaniem się do innego miejsca, aby nie złapała nas milicja. Pewnej nocy poprosiliśmy ludzi, aby migali światłami w oknach, jeśli wierzą w wolność dla Polski. Wtedy podeszliśmy do okna i cała Warszawa mrugała”.
Kilka tygodni później napisałem: „To, co dzieje się w Polsce, stanowi tak głębokie wyzwanie dla dogmatu marksistowskiego, że wygląda na to, że po raz kolejny dojdzie do kursu kolizyjnego pomiędzy władzą a jej własnym narodem”. W niewielkim stopniu zdawałem sobie sprawę z tego, że punkt kulminacyjny, jak ogłuszający grzmot, nastąpi zaledwie 30 miesięcy później.
Na początku 1989 roku komunistyczny przywódca Polski gen. Wojciech Jaruzelski zawarł umowę ze zdelegalizowaną Solidarnością Lecha Wałęsy, w celu zalegalizowania stłumionych grup politycznych i wyznaczenia wyborów na 4 czerwca. Miał niewielki wybór. Polska – zadeklarował – stała się niemożliwa do rządzenia. Wiedziałem dokładnie, co miał na myśli, ponieważ osobiście byłem tego świadkiem w listopadzie 1986 roku.
4 czerwca 1989 roku, w czasie kiedy czołgi chińskich władz niszczyły masowe powstanie na placu Tiananmen w Pekinie, Polska zelektryzowała świat, przeprowadzając pierwsze wolne wybory w komunistycznej Europie. Oponenci komunizmu pokazali rodakom, na co ich stać. Opozycja wygrała 99 ze 100 miejsc w Senacie i wszystkie ze 161 miejsc w izbie niższej parlamentu, w ramach których reżim zgodził się na rywalizację wyborczą. Ten wynik pokazał dobitnie, że upadek imperium sowieckiego jest przesądzony i jak grzyby po deszczu będą obalani dyktatorzy i komunistyczne partie od Berlina Wschodniego do Ułan Bator.
Zbigniew Romaszewski zdobył w tamtych wyborach miejsce w Sejmie. Później został wybrany do Senatu, gdzie pracował aż do swojej śmierci w 2014 roku. Jan Rokita, lider Wolności i Pokoju, który pomagał mi podczas mojego pobytu w 1986 roku, został wybrany do izby niższej w 1989 roku i pozostał tam aż do przejścia na emeryturę w 2007 roku.
Moja 2-tygodniowa wizyta w 1986 roku zakończyła się w Warszawie. Zostałem zatrzymany, wsadzony do aresztu, dokładnie przeszukany oraz wydalony. Mój film i kasety zostały odebrane i moje kolejne prośby o ich zwrot oraz o wizę, abym mógł wrócić do Polski, były odrzucane. Jednakże w ciągu miesiąca po wyborach 1989 roku, które zakończyły komunistyczne rządy, moje skonfiskowane materiały zostały przysłane pocztą.
W listopadzie 1989 roku, kiedy jak klocki domina upadały kolejne kraje bloku wschodniego, ponownie odwiedziłem Warszawę, gdzie świętowałem odrodzenie wolności z moimi polskimi przyjaciółmi. Przyjechałem ponownie w 2003 roku, i nawet odwiedziłem razem ze Zbigniewem i Zofią Romaszewskimi ich domek w Tatrach niedaleko Zakopanego.
Dzisiaj wśród organizacji wolnościowych w Polsce jest Polsko-Amerykańska Fundacja Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego (PAFERE). 9 marca 2016 roku, wygłoszę wykład w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie współorganizowany przez PAFERE i FEE (Fundacja na rzecz Edukacji Ekonomicznej). Powiem moim polskim słuchaczom, że ich kraj ma specjalne miejsce w moim sercu i w sercach ludzi kochających wolność na całym świecie.
Autor: Lawrence W. Reed
Tłumaczenie z angielskiego: Tomasz Cukiernik